niedziela, 6 listopada 2011

Bolesna prawda.

"If you can't support us when we lose or draw, don't support us when we win."


Nie ukrywam, że wczorajszy mecz ze Swansea mnie rozczarował. Po ostatniej wygranej The Reds z West Brom liczyłam na coś więcej niż poprzeczkę Andy'ego Carrolla i wymęczony remis, (którego mogło nie być, gdyby nie Pepe Reina i jego interwencja) tymbardziej, że przeciwnikiem nie była jakaś mocarna drużyna, a Łabędzie, które zyskały awans dzięki majowemu play-off.


Pomimo szczerego uczucia do Liverpoolu nie potrafię pozostawić tego, ale też innych, a zwłaszcza przyszłych spotkań bez komentarza.


Jak wiadomo, od jakiegoś czasu (mam tu na myśli poprzednie, ciężkie i pełne napięć tygodnie) nad drużyną Kenny'ego Dalglisha wisiały czarne chmury, czego przykładem może być zremisowany mecz z United. Nie ma chyba osoby, która nie zauważyła, że chłopaki najzwyczajniej w świecie nie radzili sobie na boisku. Brak skuteczności, kiepskie podania, a przede wszystkim marne wyniki dawały się we znaki wszystkim. Zarówno tym zasiadającym na trybunach Anfield, jak i tym przed telewizorami.


Część osób zwalała winę za poczynania Liverpoolu na zwykłego pecha. Inna na sędziów - bo przecież oni wszyscy, bez żadnego wyjątku są The Reds przeciwni, nieobiektywnie dyktując kartki i odgwizdując spalone. 


Prawda jest jednak brutalna i niezależnie od tego, jak bardzo kocha się ten klub, trzeba się z nią w końcu pogodzić. Brakuje tempa, pomoc ma zbyt duże luki, atak jest nieprzemyślany, wykończenia proszą o pomstę do nieba, a i część piłkarzy najzwyczajniej w świecie nie sprawdza się na swoich pozycjach. Nie wspominając już o zmianach.
Dla przykładu - Hederson. Dwudziestojednolatek stara się jak może, ale prawe skrzydło nie jest mu pisane. Po jego grze widać, że nie czuję się na siłach żeby zaatakować. Oddaje wszystkie piłki, najczęściej zagrywając do tyłu. 
Nie sprawdza się też duet siódemki z dziewiątką. Suarez i Carroll po prostu nie potrafią się zgrać - to dwa różne typy zawodników. Indywidualności, które mają swoje, nie pokrywające się wizje na rozegranie. Dlatego też ich wspólne akcje wyglądają, jak wyglądają.


Prawdą jest, że Liverpool dysponuje zdolnymi zawodnikami, to nie podlega wątpliwości. Jednakże wystawianie ich na pozycji, na której sobie nie radzą nie tylko nie przynosi niczego dobrego, ale też osłabia grę. Czas chyba przemyśleć prostą rzecz, jaką jest ustawienie. Podobnie jest ze zmianami. Obserwując je, zastanawiam się czym w danej chwili kieruje się Król Kenny. I mam czasem wrażenie, że momentami chodzi o sentyment.


Jakkolwiek by jednak nie było, przytłacza fakt, że to, o co walczyliśmy od samego początku - czwarte miejsce, jest coraz bardziej odległe. Aż strach pomyśleć, co będzie działo się dalej. W końcu kolejny mecz rozegramy z Chelsea. Pytanie brzmi: czy podniesiemy się tak, jak mamy w zwyczaju robić to z trudniejszym przeciwnikiem? 
Chciałoby się, żeby The Reds powrócili. Ale nie na jeden mecz. Chcemy, żeby byli wspaniali za każdym razem.
Bo choć jesteśmy z nimi niezależnie od wyniku, nie ma co się oszukiwać, wolimy kiedy triumfują.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz