niedziela, 23 października 2011

Mecz z Norwich

Wczorajszy mecz na Anfield zakończył się remisem z Norwich City.

Kiedy patrzy się na skład, w jakim wybiegli na murawę podopieczni Kenny'ego Dalglisha: Reina, Carragher, Skrtel, Johnson, Enrique, Kuyt, Adam, Gerrard, Downing, Bellamy, Suarez i przeanalizuje się ławkę rezerwowych, na której zasiedli Doni, Agger, Carroll, Maxi, Spearing, Henderson i Flanagan, aż nie chce się w to wierzyć. Przez pierwsze piętnaście minut, ba! przez całą pierwszą połowę podopieczni Lamberta przecież nie istnieli!

Wspaniała wymiana piłki graczy Liverpoolu, liczne strzały w światło bramki, kilka słupków i poprzeczek, to wszystko sprawiło, że Kanarki wyglądały na zagubione i przestraszone. I w końcu Craig Bellamy, w ostatniej minucie strzelił im bramkę. Tak na dobitkę.


Co działo się później? Po piętnastominutowej przerwie powracamy na murawę. Składy pozostają bez zmian. Suarez dwoi się i troi pod bramką przeciwnika, mimo to posiadanie piłki staje się co raz mniejsze. Beniaminek powraca do gry tak, jakby obudził się z jakiegoś snu, a co gorsza, strzela bramkę wyrównawczą w sześćdziesiątej minucie. Sytuacja staje się napięta. Każdy chce wygrać, a już na pewno Norwich, drużyna, której nie udało się to na Anfield od 17 lat, a która uwierzyła, że jest to możliwe.
Na boisku pojawia się Andy Carroll. Zaraz po nim młody Henderson.
I choć Liverpool wciąż stwarza sytuacje podbramkowe, John Ruudy nie pozwala już żadnej piłce wpaść do siatki. Mecz kończy się remisem, 1:1.

Należy zadać sobie jedno zasadnicze pytanie: dlaczego The Reds tracą cenne punkty z drużynami usytuowanymi w tabeli daleko za nimi, a potrafią spiąć się w meczach z mocniejszym przeciwnikiem, przeciwnikiem pokroju Chelsea czy Arsenalu?
Czy można tu mówić o pechu? A może to syndrom średniaka?

Osobiście uważam, że zabrakło skuteczności. Gdyby zamienić wszystkie słupki i poprzeczki na bramki, bylibyśmy świadkami niesamowitego widowiska. To już drugi z kolei mecz LFC, który powinien zakończyć się zwycięstwem. MOTM - Suarez, bez wątpienia. Brawa dla Bellamy'ego. Co do sędziego, wolę przemilczeć, bo ograniczam wulgaryzmy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz